Kon'nichiwa
Od mojej podróży do Japonii minęło już jakieś ponad pół roku
ale ten wpis powstaje dopiero teraz z racji, że blog funkcjonuje dopiero kilka
dni. Pisanie czegoś takiego zdecydowanie nie jest łatwe bo robie to po raz
pierwszy, nie mam doświadczenia w pisaniu i nie wszystko już tak dobrze
pamiętam. O tym, że razem z moim kuzynem Jackiem lecimy w maju 2013 do Japonii
dowiedziałem się już jakoś w lutym. Zarówno rodzice jak i Jacek chcieli to
przede mną trzymać w tajemnicy i zrobić z tego niespodziankę ale z racji, że
część rzeczy na uczelni musiałem pozałatwiać trochę wcześniej dowiedziałem się od
razu. Z początku bardziej niż samą podróżą byłem podekscytowany tym, że stracę
dwa tygodnie na uczelni i znajdę się z dala od jakichkolwiek problemów. Na
początek pytanie czemu Japonia? Jacek w Japonii kocha się odkąd pamiętam,
fascynuje go azjatycka kultura, kino i muzyka. Poza tym, w Tokio od kilku lat
mieszka jeden z jego najlepszych przyjaciół Michał wraz ze swoją dziewczyną
Yeeke. Sam nie wiem czy Japonia stała się bardziej celem przez fascynacje Jacka
czy chęć odwiedzenia Michała na krańcu świata, najważniejsze jednak, że dla
Jacka był to pierwszy zasłużony urlop od ponad dwóch lat a dla mnie
niezapomniana podróż do kraju kwitnącej wiśni.
Lot do Tokio mieliśmy wyznaczony na 29.04, jednakże bilety
mieliśmy zarezerwowane dużo wcześniej ze względu na okazyjną cenę którą Jackowi
udało się wytropić. Średnia cena takiego lotu potrafi wahać się od 2.7 tyś do
3.5 tyś a nawet czasem i 6tyś. My zapłaciliśmy zaledwie 1.6tyś w dwie strony.
Podróż zajęła jakoś około 20 godzin. Z Warszawy wylecieliśmy chwilę przed 7
rano i po 2.5 godziny znaleźliśmy się w Paryżu. Tam czekało nas kilku godzinne
czekanie na następny lot więc czas zabiliśmy sobie dobrym śniadaniem i butelką
Bordeaux. O 14.40 wylecieliśmy do Amsterdamu gdzie dwu godzinne czekanie na lot
do Tokio umilił nam przemiły barman w jednej z lotniskowych restauracji i
znakomite holenderskie piwo. Gdy znaleźliśmy się już na pokładzie samolotu
lecącego już ostatecznie do Tokio, rozsiedliśmy się wygodnie na naszych
miejscach i większą część podróży spędziliśmy grając w gry i oglądając filmy na
małych komputerotelwizorkach zamontowanych w zagłówkach foteli przed nami. Lot
trwał jakieś 12 godzin.
|
Zaraz lądujemy! |
Gdy opuściliśmy pokład i znaleźliśmy się na lotnisku
czekała nas dłuższa procedura wypełniania odpowiednich kwitków na temat tego co
wwozimy ze sobą do kraju, czy mamy przy sobie niebezpieczne przedmioty bądź coś
co jest niedozwolone do wwiezienia na teren Japonii. Należy pamiętać, że przy
takich podróżach musimy mieć wcześniej ustalony adres pod którym się
zameldujemy na czas pobytu oraz potwierdzenie z kantoru o wymianie odpowiedniej
ilości gotówki pozwalającej ten pobyt przetrwać. Po odbyciu już całej tej
drogi, odebraniu bagażów i odpowiedzeniu na kilka pytań u strażników,
znaleźliśmy się na głównym terminalu gdzie czekał na nas Michał ze swoją
dziewczyną. Spakowaliśmy się w pociąg jadący do centrum Tokio i rozpoczęliśmy naszą
przygodę. Zanim znaleźliśmy się w mieszkaniu Michała i Yeeke, zaliczyliśmy nasz
pierwszy prawdziwy Japoński posiłek jednak nim udało nam się go w pełni
skonsumować był już niestety zimny. Jedzenie pałeczkami po raz pierwszy
zdecydowanie nie należy do najłatwiejszych rzeczy. Następnie wszystkie bagaże
zostawiliśmy u naszego przyjaciela, spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i
ruszyliśmy na spacer po okolicy. Niestety mimo chęci Michała nie mogliśmy
zostać u niego na noc ze względu na to, że wynajmują malutką kawalerkę a jej
właściciel mieszka nad nim i nie jest zdecydowanie fanem zapraszania obcych
ludzi na noc do jego domu. Niedaleko mieszkania Michała znajduje się Tokijski Uniwersytet
który nawet w późnych godzinach tętni życiem a na terenie kampusu wielu
studentów spędza czas grając na różnych boiskach czy po prostu siedzi w
ogromnym kampusowym parku. Wymęczeni lotem i całą podróżą dotarliśmy do naszego
hostelu Sakura (dzielnica Ikebukuro). Zameldowaliśmy się, zostawiliśmy rzeczy i
ruszyliśmy na nocny spacer między wieżowcami by znaleźć jakąś fajną knajpkę i
coś zjeść. Poruszanie się po Tokio i robienie czegokolwiek bez Michała było wyjątkowo kłopotliwe tak samo
jak znalezienie kogoś kto posługuje się językiem angielskim.
|
Smakowało równie dobrze jak wyglądało !!! |
|
Pierwszy spacer po Tokio
Już drugiego dnia zaliczyliśmy nasze pierwsze spóźnienie
ponieważ ogarnięcie tego jak poruszać się w metrze jest niezwykle trudne.
Transport jest oferowany przez wielu różnych przewoźników i dopiero pod sam
koniec pobytu potrafiliśmy dosyć schematycznie poruszać się po kilku ze stacji.
Z Michałem i Yeeke spotkaliśmy się w dzielnicy Harajuku. Najpopularniejszą i
najbardziej przy okazji zatłoczoną ulicą tutaj jest Takeshita Street. Jest to
miejsce spotkań głównie młodych ludzi gdzie znajduje się wiele sklepów oraz
centrów handlowych oferujących dosłownie wszystko co warto lub też nie warto
kupić. Tutaj też w okolicy znajduje się galeria w której pracuje Yeeke „Design
Festa Gallery”. Prowadzi ona coroczny największy azjatycki tak zwany „International
Art Event” na który ściągają wszyscy artyści z Azji by zaprezentować swoje
prace czy też uczestniczyć w pokazach mody. Po odwiedzeniu galerii, zostaliśmy
zabrani do jednego z centrum handlowych (Tokio Plaza) gdzie na dachu znajduje
się park. Jeszcze raz na sam koniec naszego pobytu w Tokio wróciliśmy tam by
rozkoszować się widokiem miasta oraz tysiącami lampek porozwieszanych na
drzewach i po prostu odpocząć od miasta które ciągle pozostaje w biegu. |
|
Mini park na dachu Tokyo Plaza |
Kolejnymi miejscami które odwiedziliśmy w Tokio były
świątynie Meijijingu (Shinto) oraz Asakusa (Buddyzm). Druga z nich jest tzw.
Sensoji Świątynią Trzech Bogów, po czym udaliśmy się pociągiem do Yokohamy.
Największą atrakcją jest tam zdecydowanie China Town oraz port Akarengan gdzie
odbywał się coroczny festiwal piwa. Część miasta objechaliśmy wynajętą rowerową
dorożką która zabrała nas prosto z portu do metra. Kolejnym przystankiem w
naszej podróży była Kamakura gdzie znajduje najważniejsza świątynia Shinto Tsurugaoka Hachiman-gū. By dojść na sam szczyt i pomodlić się w świątyni
należy wystać swoje w kilku set metrowej
kolejce lecz nam udało się dostać bocznymi wejściami i po prostu obeszliśmy ją
dookoła robiąc sobie kilka pamiątkowych zdjęć. Wszystko nie szło jednak zbyt
szybko ponieważ Jacek cały czas przemieszczał się w wypożyczonym kimono oraz
mało wygodnych klapkach. Gdy zakupiliśmy już kilka pamiątek a Jacek odebrał
swój właściwy strój udaliśmy się na spacer nad ocean gdzie wypiliśmy wino,
zjedliśmy najlepsze na świecie burgery z awokado oraz odpoczęliśmy na plaży w
towarzystwie atakujących nas raz po raz ogromnych morskich ptaków których
gatunku nie jestem w stanie określić. Sam pobyt w Kamakurze śmiało możemy
określić najlepszą częścią naszej przygody z Japonią. Poznaliśmy tam pewną
grupę młodych Japończyków z którymi do dziś utrzymujemy kontakt a Jacek
niedługo ma zjeść wspólny obiad w Barcelonie z jedną z koleżanek.
|
Jacek twierdzi, że z czasem można się przyzwyczaić. |
Po opuszczeniu Kamakury wróciliśmy
do Tokio, zabraliśmy po raz kolejny
rzeczy od Michała i udaliśmy się do naszego hosta Andy’ego (wielkie
podziękowania dla CouchSurfingu za wymyślenie tak genialnej inicjatywy jak
wymiana darmowych noclegów) który mieszkał już praktycznie na samych obrzeżach
stolicy Japonii. Szczerze muszę przyznać, że jest on jedną z najbardziej
fantastycznych osób jakie dane mi było poznać. Usiedliśmy razem do stołu,
zaparzył nam herbatę po czym było trochę czasu by się poznać. Andy jest facetem
około 50, oldschoolowym jazzmanem i pochodzi z Australii ale od 25 lat mieszka
w Tokio. Opowiadając nam o sobie przyznał, że po 2 latach podróżowania po całej
Azji w latach 80 (jedynie z plecakiem najpotrzebniejszych rzeczy, aparatem i 100
dolarami na miesiąc) miejscem które najbardziej go urzekło było właśnie Tokio i
tutaj też postanowił zamieszkać. Następnego dnia rano zjedliśmy wspólne
śniadanie i udaliśmy się poza Tokio na wspinaczkę na Mt. Takao. Wchodząc na sam
szczyt nie mogliśmy nadziwić się, że tak blisko tak wielkiej metropolii jaką
jest Tokio istnieje tak dzikie i spokojne miejsce. Codziennie gromadzi ono masę
ludzi którzy chcą odpocząć i odetchnąć świeżym powietrzem. Na sam szczyt
dotarcie zajęło nam około 3 godzin ale na nasze usprawiedliwienie wybraliśmy
najtrudniejszą trasę:) Po dotarciu do celu rozkoszowaliśmy się widokiem na
Tokio i pobliskie szczyty otaczające miasto, popijając zimne piwo. Powrotna
droga zajęła już dużo mniej czasu mimo kilku przystanków by oglądać poukrywane
między drzewami świątynie oraz by napić się orzeźwiającej górskiej wody.
Kolejny cały dzień postanowiliśmy
odpocząć wylegując się w ogromnym parku na terenie pałacu cesarskiego
(dzielnica Chiyoda) w samym centrum miasta. Po minięciu bram do pałacu ukazują
się nam tradycyjne domy i budynki zachowane w japońskim stylu architektonicznym.
Na terenie pałacu znajduje się również wiele posągów ryb które mają chronić
miejsce przed ogniem i ponownym spłonięciem. Gdy docieramy już do parku i
zajmujemy wygodne miejsca na kocach na trawie możemy podziwiać przeogromne
wieżowce w dzielnicy biznesowej otaczające park. Stąd wieczorem udajemy się
prosto do Tokyo Metropolitian
Government Building by
podziwiać panoramę Tokio z 202 metrów nad ziemią bo na takiej wysokości
znajduje się samo obserwatorium zaś sam budynek mierzy 243 metry.
|
Pałac Cesarki z zewnątrz |
Niesamowita przygoda :) czekam na kolejny wpis !
OdpowiedzUsuńJuż w marcu relacja z Polowania Na Zorze Polarną :)
Usuń:) :) :)
OdpowiedzUsuńsuper zdjęcia, super podróż! zazdroszczę! od zawsze chciałam polecieć do Japonii! <3
OdpowiedzUsuńzdecydowania polecam wszystkim, niesamowita sprawa!
Usuńwidzę, że lecieliśmy tą samą promocją ;-) fajne fotki, fajna relacja. pozdrowienia ;-)
OdpowiedzUsuń