Nie zawsze mamy czas i pieniądze na długie podróżowanie ale nic nie szkodzi, nawet te najmniejsze wypady potrafią przynieść wiele radości.
Od zawsze wiadomo, że wszystko co dzieje się spontanicznie
daje sto razy więcej radości niż to co planowaliśmy z dużym wyprzedzeniem. Może
i ciężko mówić tu o czymś bardzo spontanicznym ale o wyjeździe do Holandii
dowiedziałem się dosłownie nie cały tydzień wcześniej. W związku z tym, że
wyjazd był planowany na ostatnią chwilę nic nie było właściwie uzgodnione poza
datą wyjazdu. Środa rano przed świętami Wielkanocnymi pakuję torbę i wskakuję
do pociągu do Malborka. W Dzierzgoniu czeka na mnie Magda a Jacek jest jeszcze
w pracy. Późnym popołudniem bo gdzieś około godziny 18 wsiadamy w samochód i
wyjeżdżamy. Plan na resztę dnia to minąć granicę i znaleźć jakiś nocleg w
okolicach Hannoveru (nie jedziemy bezpośrednio do Holandii ponieważ Jacek ma do
załatwienia kilka spraw w Koloni i Marl). Niestety z różnych przyczyn podróż w
Polsce mija strasznie wolno, co chwilę zatrzymujemy się nie wiedzieć po co na
stacjach benzynowych i zajazdach, na dodatek Jacek który prowadzi jest bardzo
zmęczony po pracy. Kilka red bulli i jedziemy dalej, dotrzymujemy Jackowi
towarzystwa gdy ten siedzi za kółkiem. W okolice Hannoveru docieramy po
pierwszej w nocy. Nie mamy zarezerwowanego żadnego motelu ani nie mamy
internetu w telefonach by czegoś poszukać. Musimy nocować w samochodzie co w
gruncie rzeczy nie jest aż takie złe mimo 3 osób w samochodzie. Wyposażeni w
koce i poduszki szybko zasypiamy. Chwilę przed 5 rano budzimy się i jedziemy
dalej, w samochodzie po całej nocy jest okropnie zimno więc zajeżdżamy do
pierwszej lepszej przydrożnej restauracji i jemy śniadanie. Następnie jest
chwila by się ogarnąć i skorzystać z toalety.
Pierwszy ciepły posiłek w drodze |
Gotowi do dalszej drogi ruszamy
prosto do Koloni. Na miejscu jesteśmy po godzinie 12, Jacek tutaj i w Marl,
oddalonym o ponad godzinę jazdy, załatwia swoje sprawy. Gdy znów się spotykamy
razem, zabieramy się za szukanie miejsca gdzie moglibyśmy coś zjeść. Jeśli
chodzi o zwiedzanie Marl od strony kulinarnej to nie polecam tego nikomu, po
ponad godzinie szukania znajdujemy otwarte, przyzwoicie wyglądające miejsce i w
końcu możemy coś zjeść. Jest jakoś po godzinie 16 więc znów dopada nas senność,
przed dalszą drogą czas na drzemkę. W Amsterdamie jesteśmy jakoś po godzinie
18. Najpierw objeżdżamy jego część samochodem ponieważ potwornie leje, gdy
jednak burza dobiega końca jakimś cudem udaje się nam znaleźć miejsce gdzie
możemy zaparkować. Za parking płacimy około 30 euro za 5 godzin więc wszystkim
chętnym odwiedzać to miasto odradzam zabierać samochód. Najlepsza opcja to lot
samolotem i wypożyczenie na miejscu roweru jednak z drugiej strony trzeba być
niesamowicie uważnym bo panuje tu straszny ruch drogowy a rowerzyści i turyści
są po prostu wszędzie.
Mamy trochę czasu ponieważ po godzinie 23 jesteśmy
umówieni ze znajomymi. Krótki spacer, piwo, pamiątki i kilka zdjęć. Czas mija
zdecydowanie za szybko, udaje nam się niestety zobaczyć bardzo niewiele. Jeśli
chodzi o wrażenia z Amsterdamu to, jest to miejsce gdzie na każdym kroku można
zobaczyć miszmasz kulturowy. W Amsterdamie mieszka mnóstwo ludzi z byłych
holenderskich koloni. Sklepy, puby i
restauracje prowadzone przez marokańczyków, holendrów, niemców, chińczyków etc.
Pełno jest również sklepów z pamiątkami i upominkami, a jeszcze więcej sex
shopów.
Mimo wielu turystów można znaleźć piękne i spokojne uliczki |
O 23 widzimy się z Grześkiem i Ewą i ich znajomymi. Niecałe 3 godziny
później jesteśmy już w Rotterdamie gdzie nocujemy. Rano szybki spacer po
okolicy i zmuszeni brakiem noclegu w Amsterdamie i Utrecht ( wszystkie miejsca
pozajmowane w związku z świętami Wielkanocnymi oraz weekendem) wsiadamy do samochodu
po godzinie 17 i ruszamy w drogę powrotną do Dzierzgonia gdzie razem z rodzicami spędzamy święta.
Jedzenie w Marl nie zachwyca mimo całkiem sporej ceny. |
Parking dla rowerów |
Ostatnie piwo w Amsterdamie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz