środa, 17 lutego 2016

Wino, deska i ocean. Właściwie to Francja.

BONJOUR

Jeśli ktoś kiedyś wpadnie na pomysł zorganizowania konkursu na osobę która najbardziej na świecie odkłada rzeczy na później to zgłaszam się z miejsca. Zamieszczanie wpisów na tym blogu jest chyba najlepszym przykładem. Od mojej pierwszej podróży do Francji minął ponad rok, od kolejnej zaledwie pół. Skąd Francja? No więc wszystko zaczęło się na erasmusie którego spędzałem w Holandii w Utrechcie. Tam właśnie z pośród miliona ludzi których poznałem jedna osoba wyróżniła się szczególnie – Damien. Człowiek którego śmiało mogę uznać za przyjaciela mimo, że znamy się tak krótko. No ale sami wiecie doskonale, że niektórzy ludzie pojawiają się w naszym życiu i coś zaskakuje albo nie.

No ale do rzeczy. Pierwszą moja podróż do kraju wina, serów i ludzi którzy nie mówią po angielsku odbyłem z Amsterdamu. Trasa Amsterdam Paryż w dwie strony to coś około 50euro. Wyruszyliśmy zaraz po zakończeniu egzaminów w Holandii i o 23.00 autokarem przez Belgię do Francji. Podróż minęła całkiem znośnie, praktycznie pusty bus i przed 7 rano byliśmy na miejscu. Przed sobą mieliśmy kilka dni zwiedzania, właściwie to ja miałem a on mnie tylko oprowadzał. Tak czy siak co by nie mówić Paryż to całkiem fajne miejsce. Na szczęście nie przeżyłem rozczarowującego szoku który często przydaża się Azjatom którzy wierzą w fakt, że Paryż to najpiękniejsze miasto świata. Moje oczekiwania były mniejsze i chyba dzięki temu właśnie mi się spodobało. Na każdym rogu kawiarnia, piekarnia czy mała restauracja gdzie co chwile masz ochotę zatrzymać na kawę, croissonta czy pozwiedzać menu w poszukiwaniu tej wyjątkowej kuchni z której słynie Francja. No ale to porobimy wieczorem, póki jeszcze pogoda sprzyja bo nie wiem czy wspomniałem był to przełom października i listopada, idziemy zwiedzać. Prawdziwym turystą bym nie był jeśli nie strzeliłbym sobie zdjęcia z wieżą Eiffla. Done.