BONJOUR
Jeśli ktoś kiedyś wpadnie na pomysł zorganizowania konkursu na osobę która najbardziej na świecie odkłada rzeczy na później to zgłaszam się z miejsca. Zamieszczanie wpisów na tym blogu jest chyba najlepszym przykładem. Od mojej pierwszej podróży do Francji minął ponad rok, od kolejnej zaledwie pół. Skąd Francja? No więc wszystko zaczęło się na erasmusie którego spędzałem w Holandii w Utrechcie. Tam właśnie z pośród miliona ludzi których poznałem jedna osoba wyróżniła się szczególnie – Damien. Człowiek którego śmiało mogę uznać za przyjaciela mimo, że znamy się tak krótko. No ale sami wiecie doskonale, że niektórzy ludzie pojawiają się w naszym życiu i coś zaskakuje albo nie.
No ale do rzeczy. Pierwszą moja podróż do kraju wina, serów
i ludzi którzy nie mówią po angielsku odbyłem z Amsterdamu. Trasa
Amsterdam Paryż w dwie strony to coś około 50euro. Wyruszyliśmy zaraz po
zakończeniu egzaminów w Holandii i o 23.00 autokarem przez Belgię do Francji.
Podróż minęła całkiem znośnie, praktycznie pusty bus i przed 7 rano byliśmy na
miejscu. Przed sobą mieliśmy kilka dni zwiedzania, właściwie to ja miałem a on
mnie tylko oprowadzał. Tak czy siak co by nie mówić Paryż to całkiem fajne
miejsce. Na szczęście nie przeżyłem rozczarowującego szoku który często
przydaża się Azjatom którzy wierzą w fakt, że Paryż to najpiękniejsze miasto
świata. Moje oczekiwania były mniejsze i chyba dzięki temu właśnie mi się
spodobało. Na każdym rogu kawiarnia, piekarnia czy mała restauracja gdzie co
chwile masz ochotę zatrzymać na kawę, croissonta czy pozwiedzać menu w
poszukiwaniu tej wyjątkowej kuchni z której słynie Francja. No ale to
porobimy wieczorem, póki jeszcze pogoda sprzyja bo nie wiem czy wspomniałem był
to przełom października i listopada, idziemy zwiedzać. Prawdziwym turystą bym
nie był jeśli nie strzeliłbym sobie zdjęcia z wieżą Eiffla. Done.
Potem
łuk triumfalny i najdroższą ulicą świata prosto w kierunku Luwru. Najważniejsze rzeczy zobaczone jednego dnia.
Potem jeszcze kilka rzeczy które warto zobaczyć ale już nie w turystycznych
dzielnicach. I to chyba właśnie jest najlepsze gdy oprowadzają Cie tubylcy,
znają fajne miejsca ale nie popularne i nie takie które znajdziesz w
każdym przewodniku. No więc o Paryżu dosyć zwięźle na temat i tyle. Jeśli
jeździć do Francji to zdecydowanie są miejsca do odwiedzenia które postawiłbym
milion pozycji wyżej niż stolica.
Kierunek Biarritz. Do regionu basków zawitałem dopiero latem. Moja druga wizyta w Francji trwała ponad trzy tygodnie i są to jedne z najlepszych wakacji jakie kiedykolwiek miałem. Lot Warszawa Paryż całkiem znośnie niecałe 3 godziny później jestem na miejscu. Odbiera mnie Damien, ponownie krótkie zwiedzanie Paryża i zmuszanie mnie do nauki francuskiego. Pogoda dopisuje aż za nadto, ponad 30 stopni. Zwiedzanie w taką pogodę to udręka no ale nie ma co marnować dnia. Wieczorem jedziemy do Sens, miejscowośći z której pochodzi. Tam trzy dni czillowania w ogórdku, zwiedzanie okolicznych ścieżek rowerowych i troche offroadu. Po wszystkim pakujemy się w samochód i ruszamy do Biarritz. Podróż trwa ponad 8 godzin a kilkaset kilometrów w samochodzie przy temperaturze ponad 30 stopni wykańcza nas całkowicie. Zabawę zaczynamy dopiero następnego dnia. Do dyspozycji mamy basen i ogromną posiadłość idealną do zrobienia grilla czy pogrania w piłkę.
Okolicę
zwiedzamy wykorzystując roweru, jazda nad ocean zajmuje trochę czasu ale
zdecydowanie warto. W okolicy jest wiele ślicznych miejscowości, domów i
ścieżek. Każdego dnia w miarę możliwości staramy się wybrać inną drogę.
Biarritz zdecydowanie na tak jednak nie by leżeć na plaży, jest mega tłoczno.
Szukamy nowego miejsca, jedziemy w zupełnie innym kierunku. W końcu znajdujemy
nasz mały raj. Przy plaży mała szkółka nauki surfowania. Bierzemy lekcje i
poznajemy synów właściciela. Jeden z nich to mistrz Francji w surfowaniu.
Z miejsca ich pozdrawiam. No ale do rzeczy. Znajomość całkiem owocna, nie
musimy płacić za wypożyczenie desek i mamy je do swojej dyspozycji. Plan na
najbliższe dni chyba wiadomy. Plaża, czill, surfowanie a wieczory nad basenem.
Żyć nie umierać.
Pod koniec naszego pobytu w Biarritz dołącza do nas siostra
Damien’a oraz jej chłopak. Jesteśmy w idealnym momencie w okolicy. Święto
basków. Jednego z wieczorów udajemy się do Bajonn. Akurat w ten
weekend, w tej miejscowości czas świętować swoją niepodległość. Ubieramy
się na biało, czerwone elementy. Krótko mówiąc nie chcemy zginąć
wyróżniając się w tłumie. Ulice zalewają tłumy białoczerwonych ludzi. Na każdym
rogu do kupienia sangria a z każdego okna czy kawiarni słychać głośną,
radosną muzykę. Nie nazwiecie mnie patriotą ale jakoś ich świętowanie
niepodległości (której nie mają) bardziej przypada mi do gustu niż nasze
parady. Całonocna zabawa, tańce, koncerty i litry sangrii. No i odkryłem coś na
wzór polskiego disco-polo tyle, że w wykonaniu francuskim. Gwawrantuje, że
się zakochacie: https://www.youtube.com/watch?v=vUes9-tFWm4
.
Stay tuned.
Kamil, naprawdę super! chce więcej :D
OdpowiedzUsuńJuż niebawem relacja z Dublina ✈️ Stay tuned
OdpowiedzUsuń