Road Trip extra sprawa
Jeśli mam jakiś stałych followersów (a raczej nie mam) to przepraszam, że tak mało pojawia się tu wpisów. Niby w planach jest cały świat ale jeśli nadal będę utrzymywał to tempo to do 40 może zwiedzę pół europy. No ale do rzeczy. Tym razem Portugalia i mały road trip. Pomysł na Portugalię wziął się z mojej fascynacji surfingiem. Razem z Kubą nie mieliśmy konkretnego planu na wakacje więc miejsce wybraliśmy po tym jak ustaliliśmy gdzie będą najlepsze fale.
Jeśli chodzi o ceny biletów i
ogólny kosztorys wyjazdu, najlepiej będzie jeśli temat pominiemy już na samym początku .
Start lotnisko Chopina w Warszawie 26.09.2016. O godzinie 21.40 mamy wylot do
Lizbony, na miejscu jesteśmy chwilę po północy ichniejszego czasu. Z lotniska
łapiemy nocny autobus i udajemy się do hotelu. W związku z ambitnymi planami
przejechania ponad 1000km w kilka dni nie chcemy wyruszać zmęczeni więc
pierwsza noc zamiast koczować na lotnisku jest w hotelu.
Początek wyjazdu,
nadal jesteśmy ambitni - śpimy kilka godzin, szybkie kontynentalne śniadanie i
ruszamy na poranne zwiedzanie Lizbony. Naszym celem jest pchli targ który
odbywa się w Lizbonie raz w tygodniu (we wtorki). Bez większych kłopotów
docieramy w wyznaczone miejsce. Na moje i Karoliny szczęście, z Kubą ciężko się
zgubić no więc Kuba zostaje naczelnym nawigatorem na resztę przygody. Szybki
spacer do hotelu, o 12 musimy odebrać samochód. Zaklepanego mamy nowego Fiata
500, na moje szczęście dostajemy Peugeota 208. Wyjeżdżamy z wypożyczalni.
Szczerze mówiąc nie pamiętam kiedy towarzyszyło mi tyle emocji przy prowadzeniu
nowego samochodu. Portugalczycy jeżdżą bardzo przepisowo. 50 to 50, 70 to 70 a
120 to 120. Nikt praktycznie nie przekracza prędkości lecz problem tkwi w tym,
że wszystkie drogi, uliczki i alejki są bardzo ciasne więc sporo trzeba
manewrować by nie zarysować samochodu. Zwiedzamy Lizbonę, stare dzielnice są
extra lecz na ulicach jest dosyć brudno. Dodatkowo Karolina stwierdza, że brak
tu większego ładu i organizacji. Odwiedzamy masę kultowych miejsc a wśród nich
kawiarnię Brasileira - jedną z najstarszych w Europie. Mieści się ona w
dzielnicy Chiado. Dodatkowo zwiedzamy dzielnice Alfama, Belem i Baixa. Mimo
wielu ciekawych miejsc i chęci dalszego spacerowania musimy uciekać z Lizbony,
przed nami wciąż masa miejsc do odwiedzenia a czasu jak zawsze za mało.
Następne miejsce w naszych planach to Santa Marta Lighthouse oraz Boca Do
Inferno. Miejsca mieszczą się blisko siebie a od stolicy Portugalii oddalone są
około 30km. Docieramy na miejsce gdzie udajemy się na spacer wzdłuż klifowego wybrzeża.
W drodze powrotnej do samochodu łapie nas zachód słońca co oznacza, że musimy
szukać powoli noclegu. Nasze plany noclegowe na większość wyjazdu to campingi.
Zabraliśmy ze sobą namiot, karimaty i śpiwory. Może dosyć nietypowo ale
zdecydowanie warto. Kempingi na serio mają extra warunki więc gorąco polecam
ten sposób zwiedzania Portugalii. Jako nasz ostatni przystanek tego dnia to
miejsce zdecydowanie obowiązkowe jeśli chodzi o fanów surfingu. Plaża Guincho.
Wieje niemiłosiernie, samochód cały w piachu na zewnątrz i w środku. Na plaży
spędzamy dosłownie chwilę bo już zapadła noc. Nikt nie surfuje, jedynie na
horyzoncie widać pojedynczych kitsurferów.
Następnego dnia zbieramy się z
samego rana, szybki prysznic pakowanie się do samochodu i wyruszamy dalej.
Robimy zakupy i jedziemy na śniadanie. Cabo da Roca czyli najbardziej wysunięty
na zachód punkt w Europie. Tam jemy śniadanie. Co muszę przyznać z czystą dumą,
śniadania jadaliśmy w naprawdę extra miejscach. Po śniadaniu ruszamy
dalej w tripa, jedziemy do sintry. Kręte drogi na szczyty gór, spalanie
20l/100km i katowanie silnika - czysta przyjemność. Widoki na okolice
nieziemskie. Następnie Nazare - miejscu w którym występują jedne z największych
fal na świecie. Odwiedzamy latarnie i podziwiamy ogromne fale rozbijające się o
klif na którym mieści się latarnia. By opisać potęgę i siłę oceanu brak mi
słów. Niesamowite przeżycie. Dzień kończymy w miejscowości Obidos. Niesamowite
stare miasto otoczone murami. Najlepszy opis w jednym słowie to średniowiecze.
Miejsce wygląda jakby czas się tu zatrzymał. Jest niesamowicie urokliwe i
zachęcające do spacerowania małymi, ciasnymi uliczkami. Kolejny dzień zaczynamy
od śniadania w równie niezwykłym miejscu co poprzednio. Przed dotarciem do
Peniche, zjeżdżamy na jedną z dzikich plaż do której musimy dostać się schodząc
schodkami między małymi domkami. Szczerze mówiąc jedno z najbardziej
niesamowitych miejsc w których byłem w życiu. Polecam. Następnie Peniche gdzie
mamy okazję po raz pierwszy spróbować złapać fale od przybycia do Portugalii.
Fajne miejsce do nauki, nie duże fale i dosyć tanio płacimy za wypożyczenie
sprzętu. Kilka godzin na plaży czas na smażling, plażing, surfing i lecimy
dalej do Porto. Co dzieje się w Porto, zostaje w Porto. Generalnie odpinamy wrotki
i zaliczamy maksymalnie udaną imprezową noc. Jeśli chodzi o zwiedzanie to
następny dzień(tutaj też pewne przygody z samochodem). Porto niesamowite.
Miasto dające masę pozytywnej energii i zachęca do niezwłocznego powrotu i to
nie tylko za sprawą wina wzmacnianego Porto. Jedna rzecz którą można zarzucić
(tak jak i reszcie Portugalii) to pełno pustostanów. Niestety ale Portugalia
znacznie odstaje od krajów europejskich typu Francja, Niemcy czy Anglia. Jest
dosyć biednie ale myślę, że ludziom aż tak to nie przeszkadza. Bary wypełnione,
wszyscy spijają espresso i cieszą się dniem. Jednak wszystko co dobre kiedyś
się kończy, musimy ruszać w drogę powrotną. Nocujemy na campingu blisko Porto
bo całonocne imprezowanie to jednak trochę męcząca sprawa. Droga powrotna to
już większy chill. Więcej czasu na plażing, smażing i surfing. Generalnie
odpoczywamy. Zwiedzamy Aveiro - nie chce nikogo zniechęcać ale wydaje mi się,
że jeśli ktoś ma mało czasu a chce sporo zobaczyć to można zdecydowanie
odpuścić. Podobnie jak Santarem.
Jeśli chodzi o podsumowanie
wyjazdu to zdecydowanie na tak. Wydaje mi się, że do Portugalii jeszcze na
pewno wrócę. Niesamowite plaże, duże fale, alkohol wręcz doskonały - Porto,
piękne kobiety, dużo owoców morza i espresso za 70 eurocentów. Czego chcieć
więcej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz